Forum Michał Bajor - FORUM Strona Główna Michał Bajor - FORUM

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

ZABAWA (do kupy ;) )
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Michał Bajor - FORUM Strona Główna -> Zygu zygu zyg
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mab
zBAJORowany


Dołączył: 25 Maj 2007
Posty: 1817
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z bajora

PostWysłany: Sob 17:48, 08 Gru 2007    Temat postu: Część XI

Błąka się… Nie tędy droga… Ślad co pozostał w świecie złym aż po grób. Gdy niebo się rozchyli, nasza planeta z lotu ptaka rzekła – nie wiesz, kim jestem. Ja nie jestem u króla Midasa. Niekochanym mężczyznom błyszczą, jak na złość, zielone moje wy licealistki, nie wierzą w kabałę. Więc nie ma nic dziwnego, bo bywa i tak, że to dla mnie jest ciepło rąk, czułość ust. A ja taki niepozorny, jak strażnik zamku w świetle domowych lamp. Każdy mój dzień będzie Twój. Puste oczy ma każdy dzień. Na wiele długich lat będą ci kwiaty z wiosną, we wnętrzu muszli.
Daj poprowadzić mi, aż po rozsądku kres. Wyglądasz tak pięknie, lecz jak zatrzymać czas pod wciąż ciepłym szalikiem. Tak od narodzin po zgon będzie co ma być.
O serce ostrzę nóż i chwytam jej dłoń – usiłuję się pogłębiać, kiedy lęk nie daje zasnąć. Pożądamy, podglądamy, oczkami, źreniczkami wszystko, co dobre. Skrzy się za szybami i czosnek śmierdzi w nim. A pod orkiestry, jak dymy z kadzideł rozgoni to wiatr. Bez znaczenia te marzenia. Nie wie nic, więc za spluwę i parszywa starość…
Podpisać można: Dulcynea… Co ma począć dziewczyna, tleniona zołza blond. Miała szesnaście lat, kiedy pewnego dnia pan jej rozpiął ubranie? Znów jest do wzięcia, choć zostanie tu, i tam parę rys na sercu. Oni będą ślicznie żyli u dowolnych bram. Nigdzie przecież takich nie znajdziesz kochanków. Może nie wykrakała, oj wykrakała… Dalej więc – tańcz i grzesz, by nosił w wianku pamiątek krewetki, frytki, kufry, paki i skrzynie, i baobab, choć go nie ujrzał.
W ich przeźroczach kiepsko widać stąd okiem maestra, co wzrok zimny ma. Tak, jak on na głowie stanę i stanę się Hiszpanem – oto mój plan na początek. Bajecznie pięknych kłamstw, jak żebraka dłoń w czapkach z dzwoneczkami.
Minę miał nieszczególną dość. Na pogrzeb artystki czterdzieści pięć tysięcy przyszło bab. Dziewczęta i chłopcy – szary tłum bezdomnych i głodnych. Wszyscy trzeźwi. Bojowy w nich rośnie dziś duch.
W kolejce jakiś chichot, jakiś skowyt. Poszły owce w takt walca, w brązach i żółcieniach. W szeregu kombinują, czy to uda się nam w białych zim… Jak korzystać z nart w objęciach owych dam?
W progach knajp, gdzie wodzirej niczym cię nie zachwyci ze swej murzyńskiej pierwszej czytanki. Porównują go wciąż z Mussolinim, prywatnie, boso i w gaciach. To rzecz całkiem nowa – czyhać w niedzielę na wielkim placu, w pustych kinach, gdzie torreadorzy smażą się, pajac prężył sznurki swe. Stał, choć się nie podpierał odwiniętą podeszwą. Ja wiem już, nie pójdę stąd, bo bez dziwek nie ma życia. W tym jest moja wielka siła.
Dla zgorszonych mam i cioć, których nie tuliłem, padam, padam, padam na piach i śmiertelny kał. Ziemia wzdycha, ziemia jęczy. Więc rozchmurz bracie twarz i dźwignij cielsko swe. Nim zaśniesz księżycowi daj w gębę po drugiej zgryzocie. Jeszcze masz jakąś twarz: tyle ile potrzeba słodyczy w miligramach. W nocnych knajpach im w uszy tłoczą jakiś chichot, jakiś skowyt.
Gra nam pieśń o kolejnych konkubinach. Ta pierwsza była strasznie wredna. Pragnę jej, wolę ją, od chłodnego głupiego kowala, co sercu mojemu dotąd nieznany. Gałązki moje gibkie całował. Złapał za sznurek, brakło mu tchu. Precz rzucił miecz Van Gogha. Obejmuje ręką czarną skrzepłą purpurę.
Twego psa i rozkwitłych wrzosów, które oszczędziła wojna, zagniecenia raz, dwa się wyklepie. Tylko Twa bliskość wciąż potrzebna. Po co? – To proste. By wyzwać los, paść na mordę, jego ujrzeć twarz, niech nie wie co się dzieje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vivien
Twarze Bliskie


Dołączył: 13 Wrz 2007
Posty: 1960
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

PostWysłany: Sob 20:37, 08 Gru 2007    Temat postu:

Cytat:
Obejmuje ręką czarną skrzepłą purpurę.
Twego psa i rozkwitłych wrzosów, które oszczędziła wojna, zagniecenia raz, dwa się wyklepie.

A tak chciałam, żeby to było "obejmuje ręką czarną skrzepłą purpurę twego psa i rozkwitłych wrzosów, które oszczędziła wojna".

Cytat:
Poszły owce w takt walca, w brązach i żółcieniach. W szeregu kombinują

Hehe, już sobie wyobrażam te owce.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monia81
Twarze Bliskie


Dołączył: 15 Maj 2007
Posty: 992
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Włocławek

PostWysłany: Sob 20:49, 08 Gru 2007    Temat postu:

Cytat:
Na pogrzeb artystki czterdzieści pięć tysięcy przyszło bab. Dziewczęta i chłopcy – szary tłum bezdomnych i głodnych. Wszyscy trzeźwi. Bojowy w nich rośnie dziś duch.


Ach, cóż to był za wspaniały pogrzeb Wesoly


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mab
zBAJORowany


Dołączył: 25 Maj 2007
Posty: 1817
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z bajora

PostWysłany: Nie 11:46, 09 Gru 2007    Temat postu:

Vivien, ja sobie akurat tak wykombinowałam Wesoly

Ale kropki i przecinki zawsze mozna pozmieniać. Tylko nie pamietam, czy michał dostał już ten kawałek, czy nie. Bo jesli dostał, to nie do ruszenia to bedzie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mab
zBAJORowany


Dołączył: 25 Maj 2007
Posty: 1817
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z bajora

PostWysłany: Pon 10:19, 10 Gru 2007    Temat postu: Część XII

Tam gdzie szumi las daj poznać nowe głębie zatrzaśniętych drzwi. W przedpokoju, w półmroku, patrząc w lustro zawyły straszliwie mikroświatów zmysłowe obszary. W ciemnościach błyskają wiecznym piórem swym, ścigając własny cień. Jeśli błąka się samotnie przez morską biel w stronę nadziei, by nią kraść księżycowe światło naszych dusz. Mamrocze: zrób to pod swetrem w murach Troi z samym sobą. Gwałt światu zadają – jedno, drugie, trzecie. Nie boją się świętych, aniołów i Boga.
Tylko pan listonosz dziewczyny nowe ma. Chłop na schwał. On żyje wciąż gdzieś na dnie zielonych mórz. Prężył sznurki swe, upadł jej do nóg (z ołowiu był). Znienacka dopadł mnie w ciasnej garderobie z pędzlem. Zamigotał ostrzegawczo kwazar pustymi ślepiami i co jest grane ni du, du... nie kapował.
Człowiek woła! To jest kobiety głos. Następny, następny… Pomidor. Trochę pieprzu i z warg do warg weźmy, powiedzmy, makaron. Dam Ci więcej ludzkich serc w tatarskim sosie. Będziemy tęgo jeść chwytane na gorąco.
Te wszystkie twarze bliskie do stracenia. Nie ma już nic, więc za spluwę i jeszcze dziesięć naszych matek po drodze patrzy. Konie pędzą po stepie, choć w koło świat zmienił się i słońce w głębi mórz się skryło. To Twój cień… Może wiatr… Przy mnie trwa i skrzy się za szybami. Chciałbym uśpić noc na kolejne dni, by się ta jedna uśmiechała choćby przez sen.
Panna, żona czy rozwódka nie mówi prawdy ci o niczym, a turystka pulchna zaś zostawiła tylko list bez wieści o geniuszach i kretynach. Bo człowiek woła: hopla żyjemy!
Przodkowie moi tną siekierkami aż wióry lecą. Nie drży głowa ani ręka, na całego, na umór, na ostro, na balach i bankietach. Trochę tańca, dużo śmiechu. Zalał się gość pod okiem maestra. Cyk, kompania… Za narkotyk i odwyk…
Szczyptę mąki w białym młynie. Jeden chłop jest. Dźwignij cielsko swe, będą Ci kwiaty się tulić do rąk. Już człowiek nie ma sił, podeptany płaz. Bęc… Na dłużej nie starczy nam pary. Chodź Jeff spadamy stąd. Zapinaj więc spodnie i wiej niezgrabnie i prędko. Nie znajdą nas?
Następni wszystkich ras hulają po drogach na całego, na umór, na ostro i cichutko powtarza : „nie chcę więcej”.
Swojej kolei ostrogami nagle spiąć. Nie chcę już czekać na fart. Z zepsutą pompą niełatwa sprawa. Nigdzie takich przecież nie znajdziesz kochanków, chyba zgodzisz się ze mną kochana zażarta na ten świat niezgodo, która w spełnienia czas zrobi, co chce.
Z tej kupki gwiazda poszła precz. Przeszył go dreszcz… Nie ma powrotu do bezsennej fantazji. Puściła w trąbę cię za cmentarnym murem. Trafiła w niego mężatka i zwariował.
Nocne smsy lek na nasze stresy. Dobijemy się słowami w nierozważnych słów kałużach. Się położyć jak kiedyś orkiestra salonowa dymy z kadzideł. Z dzwoneczkami stare kajdany zrzuć z rąk, w siną dal, gdzieś w otchłań…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mab dnia Pon 16:51, 10 Gru 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
czarna żółć
Rzecznik Forum


Dołączył: 24 Paź 2007
Posty: 1944
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Cromm Cruac

PostWysłany: Pon 15:18, 10 Gru 2007    Temat postu:

W tekście powyżej 12. wers od dołu jest błąd: Choć = Chodź.
Nie możemy Michałowi takich byków podkładać :oops:
W takim tekście na pewno znajdzie się zawsze jakieś małe niedopatrzenie, dlatego apeluję do wszystkich o czytanie złożonych przez Mab w pocie czoła tekstów. Jedna osoba nie wychwyci wszystkich niedoskonałości, niech kilka par oczu zawsze przejrzy całość :paranoid:


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mab
zBAJORowany


Dołączył: 25 Maj 2007
Posty: 1817
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z bajora

PostWysłany: Pon 16:32, 10 Gru 2007    Temat postu:

Cytat:
W tekście powyżej 12. wers od dołu jest błąd: Choć = Chodź.


Ja nie wpisuje, ja tylko kopiuje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
czarna żółć
Rzecznik Forum


Dołączył: 24 Paź 2007
Posty: 1944
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Cromm Cruac

PostWysłany: Pon 16:48, 10 Gru 2007    Temat postu:

Wiem Wesoly To nie jest, broń Boże, zarzut, tylko prośba do wszystkich. Mnie też może się trafić byk i wolałabym, żeby ktoś to wyłapał przed wręczeniem Michałowi :censored:

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mab
zBAJORowany


Dołączył: 25 Maj 2007
Posty: 1817
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z bajora

PostWysłany: Pon 16:52, 10 Gru 2007    Temat postu:

Popoprawiane sierżancie czarna we wszystkich mozliwych miejscach Wesoly . Oprócz posta z którego kopiowałam, bo takiej wladzy tu nie mam.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lucy
Famme Fatale/MODERATOR


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 814
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ze wzgórz i wrzosowisk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:06, 10 Gru 2007    Temat postu:

Mab napisał:
Popoprawiane sierżancie czarna we wszystkich mozliwych miejscach Wesoly . Oprócz posta z którego kopiowałam, bo takiej wladzy tu nie mam.

a który to post? się poprawi...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mab
zBAJORowany


Dołączył: 25 Maj 2007
Posty: 1817
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z bajora

PostWysłany: Pon 17:09, 10 Gru 2007    Temat postu:

Nawet nie wiem, ale wszystkie pełne teksty sa poprawione. I te na forum i ten u mnie, z którego dotychczas robio się wydruki dla Michała, też.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mab
zBAJORowany


Dołączył: 25 Maj 2007
Posty: 1817
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z bajora

PostWysłany: Pią 16:38, 14 Gru 2007    Temat postu: Część XIII

Dobra passa…? Zapominam… To jest ryzyko. Dawać sikawkę. Ona zmieni życie twe na tydzień, dwa lub trzy. Szwajcarię dał nam Bóg! Nieprawda, bo adres ty jeden znasz. Tu wszystko może się stać. Przeskocz go albo zdepcz gajowego. Rozpal bez guzika przy sukience. A kto ciebie wychował w świetle starej Godam z Mandalay, jakby zawstydzić ją miał wylękniony bluźnierca, co zagrzewa do walki, jak mały kotek.
W chłodnej rosie aż po pas, czy to skwar czy też mróz, będę szedł na bosaka. Upadnę nieraz po absyncie. Głową mur popieszczę i niech co chce robi ze mną to półkurwie złe, wymalowane zbyt jak ciepło ze świec wtopione w ściany tło.
Pod rozpaczy martwym słońcem będziesz Ty, chwilo szaleństwa i radości. Daj mi tutaj raju spróbować, z dala od gestów, min i przebrań, w świecie ze ścian. Jak kiedyś, ile sił żal w sercu łka. W pajęczynie pustych dni śpiewanych tęsknym głosem la, la, la, la, la, la... i dalej. To tamci ludzie – nie ja. Na ołtarzu wielkiej bzdury mienisz się zbawicielką wielkiej armii ciot.
W tunel miłości ze mną wejdź famme terrible. Najwyższy czas na spektakl. Brawo! Bis! Rób co umiesz, jak wiesz damo w żłobku. Aniołek lata z pędzlem, się w dali oddala i tonie. Kolekcjoner antyków Rzym się nazywa. Zdumienie?
Nim zaśniesz – dobranoc, już jesteś senna. Odjazd, gotowe! A mnie gna, goni mnie. Zjadł nieświeżego coś i chorował ogromnie struty. To w głowie się nie kończy, ale jest jeszcze baba, pop i ksiądz w kolejce pod drzwiami. Czyjaś twarz, gdy nam się zdaje, że nikt nie patrzy, ściele się jak Hiszpanka.
Słodka wróżka wielką sprawiała Ci radochę – kracze przyszłość czarna. Nie chcę męża mieć żurawia. Oddaj mi samotność mą, albo rozum, albo murzynek Bambo – w tunel miłości ze mną wejdź. Fe! Nieładnie!
Dokoła ciemność trwa i, paniusiu kochana, to będę ja, ten jeż w sukience, komediantka… W zamęcie wokół nas, na leśnej polanie, wlazł na tyczkę kolejny raz. Za parkanem trafiła w niego z wielką siłą – Łu-bu-du! – sałatka, stek i żaba, gdy dostojnika wymaca.
Ojciec przeor – moja miłość największa, drzazga w bucie, nie uniesie cię stąd. Tabun we mgle, światła snop szuka cię w dali znów. Szubrawiec! Przywróci czucie zmysłom głodnym? Broń Boże. Wiem, to tylko sen, kochanie moje kochanie, wymalowane zbyt. Nie opuszczaj mnie. Bądź... nie odtrącaj...nie zapominaj bez uśmiechu. Przecież wiesz – wszędzie jest dosyć wiosennej okazji… Daj poznać nowe głębie… Czarne dziury dnem bezdennym wabią… Zabaw trochę strojne lalki, co płoną jak lichtarze. Na twardej ławce…
Kwitnie stonowany luz w skalnym zboczu. Nie chwytajmy się jajek wokół ciał samotnych. W peniuar zwinięta… Jest ranna, lecz dalej trwa życie… I trochę żal… Róbmy tak, by jej nie było w sam raz pod powieką. Ni cholery… Czarny karzeł wzrokiem skrzętnie… Jak nas zobaczył, nie chciał przerwać nam i jej.
Ktoś... nikt... szansą jest największą w świecie złym, pełnym złud, bajecznie pięknych czerwonych win. Słyszysz szum ciemnej krwi, gdy nad szkłem pochylają póz niedorzeczność…
Dokoła ciemność trwa bez kropelki krwi. Ale jest przecież kokoszka smakosza, niesiona wichrem z uroczysk przeklętych. Nagimi świeci stópkami. W przedpokoju czytam twe nocne ćmy, a uśmiechu cień, słodki dreszcz, rozpacz lub ekstaza w białych zim gęstą sieć zaplątany…
Ten ostatni raz chciałbym mieć za dużo roboty. Trzeba zawołać szybko kowala. Koń wędrujący żywioły wrogie nosił w wianku z rozgrzanego jej brzucha. Od stuleci Twych namiętnych na tapczanie zabrakło nam…
Naglący głos odjazd, gotowe odchodzimy! A to feler . Trzeba pełzać na dróg rozstajach. Chcą ci ludzie tak stać w Ardeńskim Lesie. Z nimi będzie nam dane poczuć raz tej mikroskali makrodramat. Rzucasz mi w oczy strzępy prawd i ten popiół. Zdarzenie dosyć nieprzyjemne.Nie chcę więcej takich dni.
Chęć wspólnych dni gdzieś odeszła. Pulsują mi skronie… Nie krzycz, nie bij, bo ptaki nie dają spać. Ustami mlasnął. Nie kpijcie z moich planów nocą, gdy znowu jestem sam. Stanę się Hiszpanem w wyblakłej czerwieni. Nie możemy przecież inaczej zwariować na ulicznym skrzyżowaniu. Wypij do dna, trzymaj pion poborco liści. Jedną chwilę daj mi w maleńkiej kawiarence.
Gdyśmy się chcieli szybko minąć, świat zatoczył z nami krąg w niepowstrzymanym tańcu. Jeśli nie wierzysz to spójrz konia prowadzą tam, gdzie za parkanem są ludzie, grypa i księżyc. Właśnie on przed miłością dotąd się uchował. Lecz jutro na wsi kląskanie drobiu, szampana syk… Tętni mi skroń… Dotańczę do tej chwili, wiem jak z niej skorzystać, proszę pani. Nie śpieszmy się, poczekajmy, gdy już zapadnie zmrok. Zaczniemy wszystko jeszcze raz. obudź się na chwilę.
My jesteśmy z tobą – igła z nitką, człek i zwierz. Strip-tease oczy ich kusi. Zawirujmy jeszcze raz, kiedy domu zamykam drzwi. Cisza ściele się jak ręką matki błogosławiona. Nie kładźmy jej pod nogi w nadchodzących dniach. Tam kiedyś znaczy, teraz więc chcę do bólu przeżyć to samotnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mab
zBAJORowany


Dołączył: 25 Maj 2007
Posty: 1817
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z bajora

PostWysłany: Pią 20:24, 11 Sty 2008    Temat postu: Część XIV

Nagle pani z baru chrypi i zgrzyta, ledwo dyszy. Tyłek swój wypina. Pragnę jej białych ramion. A każda kropla ciszy słyszy o tym królu, co umarł z żalu. A tyle spojrzeń kończy się tylko w moich snach.
Umie słońce tak obudzić dzień i bezsennie nie myślę o twardych podestach na poetów, których rózga losu siekła. Z życiem mnie nie pogodziłaś, lecz tu nagle zdarzyła się miłość w sam raz. Przy pogaszonym świetle lamp strażak zasnął i chrapie.
A umie słońce tak obudzić coraz prędzej, goręcej, jak bąk. Trwaj całą wieczność we mnie. Obojgu nam się to opłaci. Znajdziemy radość. Potem znów będziemy sławić cud porannego chłodu, od zmierzchu aż po brzask.
Na straganie w dzień targowy zwariujemy z nudy oboje, a Ty przerwiesz karnawału najpiękniejszy bal. Wymykasz się i sama tańczyć chcesz tego walca. To jest walczyk z losem, co po brzuszku rzepę klepie. Dzięki losie za to, żeś dał mi w darze zakwitające dziewczyny – moją miłość jedyną, moją Zochę utkaną z róż.
Za parkanem w sennej ciszy przodkowie moi pochowani.
No, co też paniusia powiada! Wielkie bzdury
Dziś warte są niejeden milion. Nie wiesz, ile bym dał.
Gdy lato prognozą rozpieszcza swą, spotyka go spasiony snob, co z manierą piękną wyznał pod stołem w kręgu byłych, młodych kóz rozpal mnie, blada kuzynko.
Dom cały w ogniu, zaraz zawali się! W naszym domu, tym z ogrodem ciągle my, choć czas toczy swe koła po zegarze. A ja Ciebie błagam, zobacz mam na sobie świetlistą sukienkę w wyblakłej zieleni. Wyczekuję swojej kolei. Bylem wytrwał w trzecim takcie walca.
Przez silników zgrzyt, płynie jak ciepło ze świec. Oczy słyszą każdy ciszy ton. I znów jej świat do krwi zrani moją miłość największą. Zniszczył mnie twój biust z jego wielką tajemnicą – w utajeniu kwitnące te dwie. Dziś warte są niejeden milion. Łatwo sprzedać diabłu drzewo święte, drzewo ścięte na cichej, leśnej polanie, gdzie ścieżek splątanych bezdroża. Są cuda, mikoświatów zmysłowe…
W barze "Pod Zdechłym Psem" ktoś kasę ma, to oskub go. Mam ja igły, ostre igły, bo mnie wróble nie ostrzygły! Podzielę się wszystkim, co mam. Powiedz tylko po co, na co to? Chcę prawdę wyrwać spod maski.
Tyle jest miast, tyle jest gwiazd… Ale jest jeszcze walc, taki dla Ciebie, kochanie. W Paryżu żyje się, jak na prowincji, gdy ktoś przeżył życia wiek. Tu żyć, być spalać się za dwóch, zamiast drżeć jak na jesieni liść.
Wypij do dna gorzkie wino samotnych… Pijmy głębokim szkłem – czapla na wysepce wdzięcznie z błota wodę chłepce. Świat jest o wiele bogatszy, gdy nam się zdaje, że nikt nie patrzy. Wyobraźnia upiększa tysiąc portretów na twojej twarzy. Kolorów nie zamienić, bo tak czekać to już człowiek nie ma sił.
Udaję siłacza, wątłe mięśnie naprężam i choćby przyszło tysiąc atletów i każdy zjadłby tysiąc kotletów i każdy nie wiem jak się wytężał, to rąk nie starcza żeby złapać za guzik. Lęk błazeńsko niestosowny dopadł mnie…
Niech palce rąk wygładzą mrok. W mroku jest dość bezpiecznych miejsc w gotyckich oknach. A tam nic nie umiera, tam kiedyś znaczy teraz. To przecież sen siedmiu mórz we wnętrzu muszli rozbujanych. Bo człowiek woła:
– Ogrzej mnie, mój żołnierzyku, wspólniku mojej bezsenności.
– Widzę co wieczór kobiecy kształt, w świetle domowych lamp i mroczne niebo się wysklepia. I potem jak wieść niesie, miłowanie me będzie pierwszym z praw. Wzrok mieć spokojny jak miękkiej wełny motek. Czy zmieścisz się znów w nim? Cóż wam powiedzieć mam, by się dowiedział świat, co będziemy tańczyć jutro?
– Po co Ci to flamenco, po co Ci to flamenco?
– By każda wiosna niosła same roje much obłoki, obłoki, obłoki, horyzont wysoki, wysoki i jakiś park. Tu wszystko może się stać, gdy nam się zdaje, że nikt nie patrzy.
W ciemnościach błyskają pustymi ślepiami zwilczone księżyce. Zanim noc strzępów dnia… tańczmy w powietrzu. Podaj dłoń, bądź przy mnie blisko, nie odtrącaj dłoni, nie zawsze dobrej. Miła, mej tożsamości, niezmienności dowiedź. Już nie wiadomo czyje jest ciało… W dali oddala i tonie… Trochę żal. Słuszne są myśli te, czy chcesz czy nie chcesz.
Jak Pan może, Panie Pomidorze?! Daj mi jeszcze odpocząć na Ziemi, płacić składki i ziółka pić. Grosz ostatni warto za nie dać.
Na cichej leśnej polanie w krąg wiatr i mgła. Tylko te konie, konie galopują w stornę nadziei. A ja, wbity w naszych matek maleńkie mieszkanka, czekam na Twoje sms-y, głód sycąc daniem z rożna. Mam jeszcze parę stów na podział polubowny. Nie podejrzewaj mnie, że znajdę lekki sposób, czy chcesz, czy nie chcesz.
Najpierw minie nasza miłość, potem będzie wesele w barze "Smok". Zawirujmy jeszcze raz, potem jeszcze dziesięć na tym balu, śmiesznym balu, gdzie wodzirej, jak ten jeż w sukience zatrzyma cię. Żal mi nadziei, że mało braknie, by wiedziało się.
Bo ja taki niepozorny, pani wie… Nigdy nie zgodzę się, na głupie żarty losu, co były i nie były. Nic nie skończyło się, jeszcze nim nadejdzie świt ten szalony skończy się taniec. Zawirujmy jeszcze raz, potem jeszcze dziesięć… Wymykasz się i sama tańczyć chcesz, a ja, wbity w kąt, chciałbym mieć taką sieć, lecz tej nadziei spełnić się nie da, bo spotkało mnie zdarzenie dosyć nieprzyjemne.
Na śmiech i żal, na strach i ból bar „Pod Zdechłym Psem”. Tam w barze czterej kominiarze, wiodący prym w świecie wyższych sfer dla zgorszonych mam i cioć, jakby w innym zupełnie wymiarze. To inny sad, to inny las – niesiona wichrem stara gałąź, gdy chce to hula po mieście, jak tłum bezdomnych ślepców.
– A kto ciebie ty wierzbino wychował?
– Okropnie nudny mąż.
A z czerwienią czerń nie chcą złączyć się. Świeże koleiny poorały śnieg do krwi, a ja wbity w kąt, chciałbym mieć taką sieć, by w nią wpleść ten blask. I hosanna, czerwienne księżyce nie, nie, nie, nie, nie znajda nas od zmierzchu aż po brzask. Obojgu nam się to opłaci, kiedy czas nadejdzie, żeby się położyć i poczuć, i czekali dzień noc całą, przyszedł świt, lecz się nie stało nic przez noc i dzień…
Nasz jęk płynie w dal:
– Kasa, kasa, kasa… W tym jest moja wielka siła pragnę jej, wolę ją od Twoich słów.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mab dnia Wto 11:18, 29 Sty 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mab
zBAJORowany


Dołączył: 25 Maj 2007
Posty: 1817
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z bajora

PostWysłany: Wto 11:17, 29 Sty 2008    Temat postu: część XV

Ballady ćwierć, ballady pół, arie, pieści songi, dumki – żal mi nadziei, co się nie spełniły w kręgach byłych młodych kóz. Są ludzie, dla których z jasnym śmiechem lub smutku makijażem ja jestem naprawdę bogaty. Spójrz: stylowy stół, szampana syk, smażony sum.
I jakby nam było mało piszę zdania nienajlepsze, ale to żadna strata, bo dla duszy gram. Ona wnet porwie Cię, poprowadzi w miejscu. Stał i wykrztusić nie mógł ani słowa przez cały czas, gdy czułem radość, a nie alkohol. Nie trzeba szeptu ani światła, czekam na Twój jeden znak by na ten bal zdążyć tak jak oni. Czy pamiętasz?
Orkiestra powoli bladym tancerzom gra. Wypij do dna: wódka za wódką, gorzkie wino… Wczorajszy dzień… Powraca tu kac po absyncie… Nie znajda nas we wnętrzu muszli… Taki pejzaż, trzeba pełzać, a za mną bezmyślnie podeptane kwiaty.
Podnieść najczulej pejzaże nieba twych oczu, być może balladami. Ręce za ciężkie… Wspólnych nocy i dni widziałem wciąż błękit nieba.
Między barkiem, a szwedzkim bufetem konie pędza po stepie do całkiem innych miejsc. Lecz słyszę wciąż S.O.S.
Adieu, adieu, adieu płynie wciąż z daleka. I wielu z nas ten głos, co ciszę ciął jak nóż, niech w myślach do końca nam gra. To inny świat przywróci czucie zmysłom głodnym, by miłość nam się nie prześniła, oczu zaś wdzięczny blask mówi ci, że wszystko gra pod rozpaczy martwym słońcem, w krainie biednej jak niekochani mężczyźni. To z innych dróg na inny próg nasz kraj nie raz spływał krwią. I w tym jest moja słodka, szalona, piekielna orkiestra. Do tańca nam gra spasiony snob. W pierwszym takcie pan tak więdnie wśród nagich wiosennych drzew. Lecz wystarczy jeden Twój gest – to się denerwuję. Niezbyt to piękny stan, jak na stan, co ma trwać wiele długich lat. Co ma przeminąć, to co się stanie teraz, gdy reflektor zgasł?
Teraz może być już tylko zeschły wrzos i mięta, sojusz argentyńsko-włoski, trochę pieprzu. Ciut budząc postrach wśród złocistych plaż. A na finał poczuć na języku kosmyk Twoich włosów w zupie. Jak prześlicznie jesz te konie i nic, prócz małej chwilki żalu już nie będzie cieniem Twego faceta, co krótko się da prowadzić. Ani dziwek w Mandalay – taki pejzaż, trzeba rozumieć, że udział ma w tym sam pułkownik Peron. On żyje wciąż. On wzrokiem szuka rumieńców twych, przeprasza, że się włóczył długo zbyt gdzieś w tunelu metra. Być może, byłem zmęczony.
Czy ja to w sztuce jakiś błąd? Ja nie jestem, proszę pani roztrwoniona w innych dźwiękach. Dla nas walc to jest okrutny walc. Daj poprowadzić mi.
Koń nie podkuty stał, choć się nie podpierał na tym balu, śmiesznym balu. Lecz co się stanie teraz, gdy reflektor zgasł? Warto zajrzeć do szkiełka w barze "Pod 'Zdechłym Psem'". A teraz nawet pięciu klientów nie ma już, by wyrwać kilka…
Na cichej leśnej polanie jeszcze to powiem ci… A ona skromnie milczała. To tylko gra, co frustrację rozładowuje w jednej chwili. Dłoń mi podaj i wraz ze mną tańcz i grzesz. Czy każdy twój flirt to taki kłopot? Już zaraz, za chwilę każdy mój dzień będzie Twój, choć zostanie tu i tam parę rys. O nas dowiedział się dziś z gazet calutki świat: „Wieczorem traci twarz, drogo sprzedaje swoje wdzięki, czyste oszustwo, szczery fałsz z pierwszej ręki. W nocnych knajpach im w uszy artyści i poeci tańczą, bo dwadzieścia mają lat.”
A ja wbity w plusz fotela zapominam, zapominam… Bo spotkało mnie zdarzenie dosyć nieprzyjemne. Inny trzeba przyjąć plan, by na ten bal zdążyć. A ja wbity w kąt – ja przypalam papierosa zbyt banalnie. Ja nie jestem, proszę pani, tym Bajorem. Nie, nie, nie… Ja wolałem iść swą własną drogą: przez Sienkiewicza, przez Kołłątaja, prosto w księżycowe światło, albo róż rannych zórz. Promienny blask pierwszego zakochania gdzieś pogubiłem na leśnej polanie.
Słowa powszednie wirują, żeby kłuć niegrzeczne szczygły. Jak wiedźma zła świdruje w uszach stara znajoma, tleniona zołza blond. Milionem mienią się gwiazd. Zamigotał ostrzegawczo kwazar. Reflektor zgasł… W Twoich oczach zdumienie, skąd ta mroczna aleja? Dal się w dali oddala i tonie, słychać, że to Twój największy wróg. Lecz trwożnie zimnym zmierzchem patrzysz w dal daleką dal, gdzie ktoś źródło światła skrył...
W białych zim, białych wierszach, w złotych sierpnia pokojach, późną nocą się – w księżycowym pyle – niby obłok kołysał nade mną blask nie zapalonych jeszcze lamp. Klika nut, słowa dwa, tylko ja i ty umawiamy się na kwadrans w siódmym niebie, chociaż czekają na mnie w piekle ludzie, dla których byłem zły, byłem mdły jak wierny pies. Na gorąco chcą zwabić na snu oceany jasne, bym oddał cześć nie swoim bogom.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mab dnia Wto 11:21, 29 Sty 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mab
zBAJORowany


Dołączył: 25 Maj 2007
Posty: 1817
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z bajora

PostWysłany: Nie 11:13, 17 Lut 2008    Temat postu: Część XVI

A gdy już anioł przyśni trony we krwi, sławy blaski – umieram, umieram... I jeszcze to powiem ci, że to w głowie się nie mieści. Wieść się niesie – jeszcze rok, jeszcze trzy, gdy wyrusza diabelski młyn, chyba wyjdę za żurawia. On w myślach śmiało pieści naleśnik lub sok, jak mnich w klasztorze, by się ta jedna uśmiechała.
On coś mówił głupawego, ona w peniuar zwinięta z kokieterią wznosi czarną brew. Widzisz więc, nie jest źle, na twój lep złapie się jakiś kiep. A ja, wbity w kąt się spaliłem w sobie, żużel człowiek, człowiek, który ma już dość, szarpie nim zazdrość, gotów ogryźć kość, gdy mu rzucisz coś. Ostatni raz wypiłem tuzin czerwonych win, a walki byków pozbawiają sił. To sprawia, że umieram…
Więc chcę do bólu przeżyć to, co jeszcze z życia mi zostało, żeby wspominać było co, żeby się nic nie zmarnowało, nim zobaczę światełko jasne, gdy niebo się rozchyli. Znów będziemy razem, czy w trwaniu, czy to we wrzątku zdarzeń…
Coś mnie pali, jakieś wewnętrzne imię twe... Tak cień pochwycić w dłonie i tańczyć do bólu, do krwi, a w krąg brzmi to flamenco. Lecz obłęd nie straszny ci, bo na obłęd cię stać, póki co. Spójrz, ja jestem na prawdę bogaty... bogaty, mam przecież moją miłość największą. Lecz jest w mym interesie, by złapać kurs i znowu móc artysty smutny walc nucić dla ciebie, tam gdzie szumi las, co ciszę ciął jak nóż.
Spojrzałem słońcu w oczy płowe, bo w powiek mgnieniach jakieś ciepło, jakieś drżenie. Jak narkotyk nalewa spokój w nasze ciała, by miłość nam się nie prześniła. Tragedie takie świat zna nie od dziś. I ludzie chętnie kochają się skrycie – komediantka i komediant. Przy starym winie szepcą znów: „To był fart, taki raz na sto, że ich życie osiągnęło cel w pożarze obcych słońc.”
Pożar widoczny, tak jak na dłoni. Już wiemy dziś, czym jest ogień – żywioły wrogie – to już historia. Tragedie takie świat zna nie od dziś, madami. Zapomnijmy ten utracony czas i zaraz nad głową grzmotnęło milczenie stukamiennym murem. Skamienieli wszyscy w lesie i zamarło życie w trawie, z niepokoju dyszą w mieście, nasłuchują karpie w stawie. Cyt...
Żal, żal słów rzuconych byle gdzie… Powiedz mi tylko, czemu w twych oczach czułości nic a nic. Oczy tej pani dziwny maja blask i smak. Więc, kiedy tylko oczy zmrużysz, słońca duszy te oczy, jak witraże, ze spojrzeń stromych spadnie niespodziewany jak z jasnego nieba grom. Niech pan powie, czy pan znalazł ja wśród gwiazd?
Żeby skończyć temat: miejsca akcji nie ma, tylko czas. Minę miał nieszczególna dość, bo bez dziwek nie ma krzty goryczy, co jakby nie liczyć frustrację rozładowuje w jednej chwili. A uśmiechu cień roztrzaskany o mój zimny wzrok. Z nut, pauz już nie popłynie pieśń… I ty i ja potrafimy z tym żyć.
Chodź, mam jeszcze parę stów, pójdziemy przepić je. Z kasą jak na wczasach u króla Midasa możesz mieć darmowe szczęście jak najczęściej i w garści mydła ćwierć. Płynie, płynie, płynie woda do beczki. Zabalsamowane ciało zniknęło gdzieś, by w nią wpaść i nie wypaść łatwo. Nie patrz w dół, no bo wtedy łatwo spaść. Nie, nie, nie, nie znajdą nas. W stawie trwa bezprawie czułych serc, pyłu, wiatru, tęczy wśród nagich wiosennych drzew.
Kręcił się świat, a ja, na podłogę padam. I mężów ich rogatych dziś nie zbywaj milczeniem. Tu pozwól być, po prostu być, jeśli kiedyś najdą Cię myśli, że jest dla nas słodka nie dość taka, na przykład, rolada.
Ale tych "ale". Pomyśl jeszcze ile jest miast, ile jest słów, tych dziwnych słów, co frustracje i nic, prócz małej nutki żalu, i więcej nic, klapa lub hit, dno albo na straganie w dzień targowy, takie słyszy się rozmowy „Ja nie jestem, proszę pani, tym aktorem. Nie podejrzewaj mnie… Nigdy więcej nie będę”


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Michał Bajor - FORUM Strona Główna -> Zygu zygu zyg Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8
Strona 8 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin