Forum Michał Bajor - FORUM Strona Główna Michał Bajor - FORUM

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Coś ze starej szafy - cz. 9.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Michał Bajor - FORUM Strona Główna -> Ja mam spokój, mnie nie śledzi żaden widz / Prasa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Karline
zBAJORowany


Dołączył: 04 Sie 2008
Posty: 3893
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 137 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: z plutona
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:53, 30 Maj 2013    Temat postu: Coś ze starej szafy - cz. 9.

Coś ze starej szafy... czyli "Opole to moje constans" oraz "Ja nie uciekłem z Opola"

_____________________

"Opole to moje constans"

Byłem łobuzem, ale w czasach, kiedy młodzież zupełnie inaczej chuliganiła niż dzisiaj. Np. pukało się do drzwi sąsiadów i uciekało. Raz, inaczej niż reszta dzieciarni, uciekłem w górę klatki schodowej. Sąsiad Andrzej Piwoda pobiegł za mną i nieco zwymyślał. Wrzuciłem mu do skrzynki pocztowej karteczkę: "Przepraszam. Michał Bajor"

Wybitej szyby nie zaliczyłem, bo raczej w piłkę nie grałem. W przeciwieństwie do mojego brata, który trochę okien natłukł. Ja - "bardziej artystyczny" - znałem bajki i różne dziwne historie, stałem się więc nieformalnym przewodnikiem podwórka.

Czasem jednak klapsa dostałem, ale nie byłem, broń Boże, dzieckiem katowanym. Mama jest w końcu nauczycielką (śmiech), ojciec aktorem. Ale gdyby nie te klapsy, pewnie nie byłbym Michałem Bajorem. Mój brat nigdy nie obrywał dlatego, że milczał, zamykał się w sobie, taki typ introwertyka. Bywało wręcz, że on płakał, kiedy ja otrzymywałem klapsa (ja nigdy).

Moje piękne podwórko

Mieszkałem w bloku na rogu ulic Kościuszki i Reymonta, vis a vis dawnego II LO. Nasze podwórko miało raczej obrzydliwe zakątki. Sąsiadowało ze szpitalem położniczym. Nie było tam żadnego płotu, więc patrzyliśmy na mężczyzn rozmawiających ze swoimi żonami wychylającymi się przez okna i wyrzucającymi śmieci, machającymi sobie. Najmocniej jednak wrył nam się w pamięć krzyk rodzących. Mama tłumaczyła nam, że to kotki miauczą. Kiedy płot odgrodził nas od terenu szpitalnego, bardzo szybko odkryliśmy, że kraty są zrobione z beznadziejnej blachy i można je bardzo łatwo odginać i nadal korzystać z tamtejszego skrótu do ul. Kołłątaja. Bardzo baliśmy się strażnika, który rzekomo miał nas gonić, co było oczywiście dziecięcym mitem.

Oprócz strażnika nie bałem się nikogo, nawet milicjantów. Żeby dojść do szkoły, trzeba było cofnąć się do pasów, ale ja skracałem sobie drogę i je omijałem. Raz gonił mnie milicjant, wbiegł nawet do szkoły, ale udało mi się go zgubić.

Moje podwórko rosło ze mną i z naszym psem Nyskiem, znalezionym w Nysie, a z piaskownicy przeniosłem się na trzepak, gdzie koncentrowało się życie młodzieżowe. Tam rozbiłem sobie głowę, a koleżance Ali nadbiłem zęba, już nie mleczaka. Przez rurę mówiliśmy do siebie, uzyskując efekt dudnienia niczym w muszli. Kiedyś z kimś w ten sposób rozmawiała, a ja podszedłem z tyłu, by ją przestraszyć. Zrobiłem: Uuuuu!, a ona uderzyła zębem w trzepak...

Nie paliłem na podwórku. W ostatniej klasie liceum dopiero zacząłem podpalać i chociaż robiłem to też na studiach, nie zostałem nałogowcem. Rzuciłem w wieku 30 lat.

Dziś moje podwórko jest tak samo brzydkie, jak kiedyś, ale dla mnie patrzącego nań sentymentalnie, wciąż jawi się piękne. Kiedy idę wyrzucić śmieci, dzieciaki kłaniają mi się tak, jak ja kłaniałem się ich dziadkom. Uśmiecham się też do młodzieży, która sobie upodobała to podwórko do palenia papierosów. - To licealiści z niegdysiejszej dwójki (dziś w tym miejscu jest LO nr 5), a to, że przychodzą na przerwie zapalić "szluga", nie zawsze podoba się moim rodzicom, bo często paląc głośno się zachowują. Jeśli mógłbym o coś tu zaapelować, to żeby nie zostawiali niedopałków pod klatką, bo śmietnik jest gdzie indziej. Nie przeszkadzają mi kiedy stoją, bo bardzo fajnie jak młodzież sobie stoi i rozmawia na przerwie. Wolę, żeby jawnie paliła na podwórku, niż ćpała czy piła po rowach. Tylko więcej porządku.

Mój amfiteatr


Ważnym na pewno miejscem był dla mnie plac Thaelmanna (dziś Daszyńskiego). Od dziecka, kiedy fascynowała mnie fontanna i jeździłem wokół niej na rowerze, aż do matury, bo tam odbywało się zżynanie zadań z matematyki. Na placu siedzieli studenci z Wyższej Szkoły Inżynierskiej i rozwiązywali zadania, które do szkolnej łazienki wnosili ci, którzy mogli wejść do szkoły. Nie mogę oczywiście podać ich nazwisk. Przez dwa lata byłem łącznikiem balkonowym, bo vis a vis szkoły miałem balkon. Moje pierwsze pojawienie się na balkonie oznaczało, że zadanie jest na placu. Drugie, że rozwiązanie jest już w łazience. Zawsze dostawałem za to od licealistów jakiś drobiazg, np. czekoladę.

Na swej maturze też odpisywałem. Usiadł za mną wspaniały matematyk - kolega Joachim i po trzech kwadransach wszystko miałem rozwiązane. Trochę jednak wprowadziłem błędów, bo nie chciałem postawić w niezręcznej sytuacji profesora, który musiałby mnie ocenić na piątkę z plusem, kiedy ja zawsze miałem tróję z dwoma minusami.

Miałem szczęście do matematyka, bo profesor Henryk Kosowski był wybitnym pedagogiem. Bardzo surowym, ale porównywał stopnie uczniów wedle ich zainteresowań. Dla leni był brutalny, ale jeżeli widział, że ktoś ma dobre oceny z przedmiotów humanistycznych, a bardzo średnie z fizyki, matematyki czy chemii, przymykał oko. Rozumiał, że te osoby nie są uzdolnione matematycznie, co się chyba niezwykle rzadko zdarza wśród pedagogów. Mówił mi przy całej klasie: - Bajor będziesz w przyszłym tygodniu pytany, żebym miał chociaż tę jedną pozytywną ocenę. Na maturze dostałem u niego czwórkę. Wiedział, że będę zdawał na wydział aktorski.

Nie licząc pl. Thaelmanna, nie miałem chyba takich miejsc, gdzie teraz mógłbym oprowadzać znajomych. Tym bardziej, że ci znają Opole doskonale, bo to artyści przyjeżdżający tu na festiwal i na pierogi do mojej mamy. Ale na pewno piękne są kanałowe mosty, deptak na Krakowskiej, okolice naleśnikarni. Wszystko, co zielone, i oczywiście amfiteatr.

Tak, to było magiczne miejsce, ale może nie tak mocno, jak dla wspaniałej Edyty Górniak, która wspomina, że chodziła tam i przesiadywała na ławce, marząc, by wystąpić na tej scenie. To kobiece, romantyczne, a ja traktowałem to raczej ambicjonalnie - wyjść i się pokazać. Od piątego roku życia chodziłem na te festiwale i amfiteatr kojarzy mi się z ogromną ilością emocjonalnych przeżyć, z próbami artystów, które oglądałem, z zapleczem, gdzie gwiazdy siedzą i piją - pewnie wtedy wódkę - palą papierosy. Kiedy i ja tam usiadłem, zaplecze wydało mi się takie małe i brudne, a artyści normalni.

Ze śpiewem też wiążą się początki mojej przyjaźni. W wieku 16 lat, kiedy zacząłem śpiewać, poznałem Annę Panas-Krasnodębską, która przez lata reprezentowała Opole jako piosenkarka. Bardzo dużo mnie nauczyła, dając mi wiele dobrych rad.

Moje constans

Nigdy nie traktowałem Opola jako prowincjonalnego miasteczka. Było duże, gdy byłem mały, stało się bardzo ważne, gdy rosłem ja, brat i rodzice. Opole jest dla mnie miejscem constans, wciąż budzi te same emocje. Owszem, zauważam, że powstała nowa dzielnica albo nowy wiadukt, albo obwodnica, że miasto jest kolorowe i bardziej czyste. Jestem sztucznym warszawiakiem, nierozdmuchanym emocjonalnie. Jeżeli miałbym marzenia, to takie żeby świat się uspokoił na tyle, bym mógł spędzać zimowe miesiące tam, gdzie jest ciepło, a od wiosny do jesieni w Polsce. Zatem Floryda zimą, Bieszczady latem, a Opole wiosną, jesienią i na święta. Czy mi się uda? Mam nadzieję.


_______________________________________

"Ja nie uciekłem z Opola"


Pytanie, dlaczego młodzi ludzie wyjeżdżają z Opola, jak ich zatrzymać, nie jest pytaniem do mnie. Bo ja nie wyjechałem dlatego, że mi się Opole nie podobało, tylko dlatego, że nie było tu szkoły aktorskiej.

W Opolu przecież chodziłem do MDK-u, do szkoły muzycznej, na harcerskie zbiórki, na lodowisko czy do teatru lalek, gdzie pracował mój tato. Dorastałem w atmosferze festiwalu opolskiego. Spędziłem tu swoje dzieciństwo i wczesne lata młodości i miasto nie okazało się za małe, żeby rozwinąć swoje skrzydła. Jako artyście i humaniście pozwoliło mi się spełnić w ramach swych zainteresowań.

Opuściłem je z nadzieją, że wyfrunę do świata, co się udało. Ale choć wyjechałem 31 lat temu, to tak naprawdę wciąż w Opolu przemieszkuję. U rodziców mam swoje łóżko, swoje ręczniki i pidżamę. Jestem tu trzy, cztery razy w miesiącu.

I od czasu mego wyjazdu jest to dla mnie wciąż to samo miasto. I na pewno nie przerażałaby mnie perspektywa mieszkania w nim. Jest zielone, bezpieczne i spokojne, interesująco usadowione geograficznie, gdyż blisko jest do Czech i Niemiec.

Do lotniska we Wrocławiu i w Katowicach też jest blisko, więc nie mam obaw, że trudno byłoby mi tu żyć.

Nigdy nie traktowałem Opola jako prowincjonalnego miasteczka. Było duże, gdy byłem mały, stało się bardzo ważne, gdy rosłem. Opole jest dla mnie miejscem constans, wciąż budzi te same dobre emocje.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Karline dnia Pią 20:48, 31 Maj 2013, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Michał Bajor - FORUM Strona Główna -> Ja mam spokój, mnie nie śledzi żaden widz / Prasa Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin