Forum Michał Bajor - FORUM Strona Główna Michał Bajor - FORUM

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Coś ze starej szafy - cz. 6.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Michał Bajor - FORUM Strona Główna -> Ja mam spokój, mnie nie śledzi żaden widz / Prasa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Karline
zBAJORowany


Dołączył: 04 Sie 2008
Posty: 3893
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 137 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: z plutona
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:20, 30 Maj 2013    Temat postu: Coś ze starej szafy - cz. 6.

Coś ze starej szafy... czyli "Walczyłem, by być Neronem / Neron leci do Rzymu"


(to jeden wywiad o dwóch tytułach, które gazeta umieściła w dwóch wydaniach - połączyłam więc i wstawiam w całości) Mruga




Rolą Nerona w "Quo vadis" Jerzego Kawalerowicza po dziesięciu latach przerwy do filmu wraca Michał Bajor. Aktor razem z ekipą wylatuje dziś na premierę filmu do Rzymu. Na widowni zasiądzie papież Jan Paweł II.

Beata Kęczkowska: Jak Pan zareagował na wieść, że premiera "Quo vadis" odbędzie się w Rzymie?

Michał Bajor: Już od pewnego czasu planowano, że rozpoczniemy od Włoch. Początkowo nie było wiadomo, czy będzie to festiwal filmowy w Wenecji, czy właśnie wizyta u Papieża. I po raz pierwszy w historii Watykanu film zostanie pokazany właśnie w tym mieście, nie na prywatnej projekcji, ale dla pięciu tysięcy osób. Specjalnie na ten pokaz przygotowano kopię z napisami włoskimi. Bardzo się cieszę z tego wydarzenia. Byłem kilkakrotnie we Włoszech, ale nigdy nie miałem zaszczytu być w takiej bliskości Jana Pawła II.

Czy ma Pan większą tremę przed premierą w Rzymie, czy przed tą w Teatrze Wielkim?


- Chyba większa trema będzie mi towarzyszyć w Teatrze Wielkim. Premiera rzymska to wielkie przeżycie. Do Wielkiego natomiast przyjdą również osoby, które popatrzą na film raczej zachowawczo, a nawet chłodno.
Rozmawiamy w chwili, kiedy nie widziałem jeszcze filmu. Bardzo jestem ciekaw, na ile to wszystko, czego doświadczyłem, sprawdzi się na ekranie. W czasie zdjęć Neron był maskotką - dla kostiumologów, scenografa, który budował mu pałace i trony, i charakteryzatorki, która dbała o jego wygląd, perukę i przedziwną, dość obrzydliwą brodę.


Czy łatwo było panu wrócić po dziesięciu latach przerwy na plan filmowy?

Trudne były trzy pierwsze dni. Kino to kamera, szczególne ustawienie świateł, mikrofon, kostium, tekst, którego uczymy się tylko na tę chwilę, inny sposób mówienia, budowanie postaci w przedziwny, szarpany sposób, bo nigdy nie pracuje się w filmie chronologicznie, budując postać od jej narodzin po śmierć.

Jedną z pierwszych scen, jaką nagrałem w Tunezji, była właśnie scena śmierci Nerona. Wtedy w ogóle nie wiedziałem, kim będę, grając tę postać - a czekały mnie 34 dni zdjęciowe, czyli dwie godziny czterdzieści minut filmu. Bardzo pomogli mi reżyser i koledzy. Wszyscy w ekipie wiedzieli, jak długo nie miałem do czynienia z filmem, i zdawali sobie sprawę, jak ważną gram postać.


Czy po tych pierwszych dniach zdjęciowych towarzyszyły panu jeszcze jakieś obawy?

- Bałem się scen z końmi, ale reżyser mnie oszczędził, wiedząc, że nic z tego nie będzie. Byłem na trzech lekcjach - nie powiem - już nawet prowadzący trening trzymał konia nieco swobodniej. Ale by jeździć dobrze, potrzeba co najmniej pół roku nauki. W scenie galopu Nerona ku śmierci na chwilę zastąpił mnie więc kaskader. Nie mam ambicji być jak Belmondo.

Sporo wysiłku kosztowała mnie kręcona na końcu zdjęć scena uczty. Widzowie zobaczą ją na początku filmu. Neron upija się, całuje po rękach służącego, przyznaje się do zabójstwa matki i żony, śpiewa. To będzie pierwsze pojawienie się Nerona na ekranie. Musi wzbudzić u widza i politowanie, i uśmiech, i grozę.

Czyżby więc jednak Neron śpiewał w tym filmie?

- Śpiewa. Postanowiliśmy z kompozytorem muzyki Janem A. P. Kaczmarkiem, za zgodą reżysera, że Neron będzie w swoim śpiewie manieryczny, pomiędzy operą a pieśnią. Ale to nie będzie najgorszy artysta.

Grywał pan u wielu reżyserów - Bajona, Kieślowskiego, Falka, Marczewskiego, Koprowicza. Czy Jerzy Kawalerowicz czymś Pana zaskoczył?

- Te moje lata niepracowania w kinie przypadły na czas, kiedy działo się w nim wiele i na korzyść, i na niekorzyść. Filmy, w których brałem udział, były tak zwanym kinem ambitnym, literackim, artystycznym. Wydawać by się mogło, że poszły do lamusa. Ale nie, udało mi się wrócić właśnie do tego typu kina. Przetrwało w pracy takich mistrzów jak Kawalerowicz.

Jego kino to wspaniała przygoda. Jest wybitnym twórcą. Wie, czego chce, ale i pozwala na wiele. Czeka na propozycje aktora. Przed rozpoczęciem zdjęć dużo rozmawialiśmy o postaci, o tym, co przeczytałem. Któregoś dnia ofuknął mnie nawet, mówiąc: "Daj sobie spokój z tymi książkami, w końcu nie będziesz wiedział, kogo masz grać". Jerzy Kawalerowicz otaczał mnie dużą estymą i opieką. W zdjęciach próbnych wzięło udział kilkunastu wybitnych polskich aktorów, ale - jak mi powiedział - każdy z nich miał to coś, czego szukał, a ja miałem wszystko.

A tak naprawdę zabrakło mi jednej cechy - nie byłem wystarczająco gruby. Utyłem więc do roli dziesięć kilogramów, a i tak w reszcie pomagała mi charakteryzacja. Gdy reżyser dowiedział się o moich związanych z tym wątpliwościach, usłyszałem: "Nie graj brzuchem, tylko oczami".


A co było w liście do Jerzego Kawalerowicza, w którym zaproponował pan, że chciałby zagrać w "Quo vadis"?

- "Po dziesięciu latach nagrywania płyt i śpiewania czuję w sobie tak ogromną energię do powrotu do kina, że ona może wybuchnąć tylko w tej roli". I że jestem kimś, kto tę rolę zagrać powinien. Dołączyłem do listu kasetę wideo z moją jedyną kostiumową rolą - cesarza Heliogabala, która zagrałem w 1981 roku u Jana Englerta w "Irydionie".

Równolegle z listem, który wysłałem do reżysera, zainteresował się mną Zbigniew Gruz, dyrektor obsady w "Quo vadis". Okazało się to dla mnie bardzo krzepiące, ale i tak bardzo starannie przygotowywałem się do zdjęć próbnych niczym do roli w Teatrze Telewizji. Dwa tygodnie uczyłem się scen - już tak, jakbym miał je zagrać w filmie. I zaowocowało.


Od początku prosił pan właśnie o tę rolę?

- Tak. Kogo innego miałbym zagrać? Widzi mnie pani w roli Winicjusza? Nie, jestem za dojrzały, mam nie te warunki zewnętrzne. Petroniusza? Jestem zbyt charakterystyczny i za mało cyniczny. Ursusa? Jestem za niski i za słaby. Oczywiście są role drugoplanowe, ale ja chciałem zagrać główną. Neron to wyzwanie dla aktora. Kto wie, gdybym nie napisał do pana Kawalerowicza, pewnie nie dostałbym tej roli. W świadomości reżyserów istnieje przekonanie, że Bajor koncertuje, nagrywa płyty, jest w Ameryce i na pewno nie chce grać. Sam jestem sobie winny. W połowie lat 80. po roli w "Alchemiku" Jacka Koprowicza powiedziałem, że jestem zmęczony kinem, że się powtarzam, że chcę sobie od kina odpocząć. I kino powiedziało mi: To sobie odpocznij, my ciebie nie chcemy. Dostałem karę. Może więc Neron da mi szansę pokazania, że nie zapomniałem grać.

Tego się nie zapomina?

- Nie w filmie. Prędzej można zapomnieć w teatrze. Bardzo trudno wrócić po wielu latach na scenę teatralną. Teatr jest instytucją feudalną - w dobrym tego słowa znaczeniu, instytucją hermetyczną, bardzo piękną, ale zespołową. Trzeba być bardzo karnym i pokornym. Przez lata estrada uzależniła mnie, stałem się krnąbrny, nie pracuję w zespole, tylko wyłącznie na siebie. Ale nie ukrywam, że chciałbym śpiewać do jesieni życia. Starszy pan wykonujący "Ogrzej mnie" może być śmieszny jak Neron śpiewający przez sześć godzin w amfiteatrze. Chciałbym więc wrócić do teatru jako jowialny staruszek.

By grać role...

- Jowialnych staruszków.

Jak na razie jest Neron, który - jak już pan zapowiadał w wywiadach - ma być inny niż u Sienkiewicza.

- Nie aż tak. Musieliśmy zachować kręgosłup sienkiewiczowski. Reżyser przecież wzorował się na powieści. Starałem się pokazać nie tylko tyrana, ale również człowieka. Nie usprawiedliwiam jego zła, bo tego nie da się usprawiedliwić. Nie chciałem jednak, żeby Neron był tylko pajacem. On i tak budzi politowanie. I przerażenie, zwłaszcza u schyłku panowania, kiedy w swoim okrucieństwie był bliski Kaliguli.

Której z poprzednich kreacji aktorskich tej postaci będzie bliższy Pański Neron? Ustinowa z wersji w reżyserii Mervyna Le Roy, czy Brandauera z filmu w reżyserii Franca Rossiego?

- Ustinowa. Brandauer - choć świetny aktor - był zły, manieryczny. Sprawiał wrażenie wyjętego z kawiarni, gdzie właśnie pił kawę. Cały zresztą film Rossiego był niedobry. Wiele do życzenia pozostawiał i ten, w którym zagrał Peter Ustinow, bardzo hollywoodzki, ze źle obsadzonymi rolami Ligii i Winicjusza, których zagrali Deborah Kerr i Robert Taylor. Dla mnie Ustinow to jedyna perła w tym filmie, do dziś go pamiętam.

Kiedy po raz pierwszy przeczytał pan powieść Sienkiewicza?

- Nie będę kłamać, że to zrobiłem wiele lat temu. Poznałem "Quo vadis" przed próbnymi zdjęciami. W liceum nie była to lektura obowiązkowa, a w czasie studiów czytaliśmy inne dramaty.

A jaki się okazał Sienkiewicz czytany tuż przed zdjęciami?

- Przeczytałem "Quo vadis" z fascynacją, która utwierdziła mnie w napisaniu listu do reżysera.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Karline dnia Pią 20:55, 31 Maj 2013, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Michał Bajor - FORUM Strona Główna -> Ja mam spokój, mnie nie śledzi żaden widz / Prasa Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin