Forum Michał Bajor - FORUM Strona Główna Michał Bajor - FORUM

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Z dala od paszczy lwa (VIP)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Michał Bajor - FORUM Strona Główna -> Ja mam spokój, mnie nie śledzi żaden widz / Prasa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Marlena
Madame/ADMINISTRATOR


Dołączył: 11 Wrz 2007
Posty: 3767
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 587 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:42, 09 Lut 2014    Temat postu: Z dala od paszczy lwa (VIP)



Można być odpornym na hazard i używki, a przy tym z całą świadomością i entuzjazmem poddawać się uzależnieniu od podróży - tych bliskich i tych w odległe zakątki świata, w nieznane i do miejsc najbliższych sercu. Prawdziwy nałogowiec jest bowiem ciągle nienasycony i spragniony nowych wypraw, by zaczerpnąć innej kultury, zasmakować nowych wrażeń i odnaleźć upragniony spokój

Rozmawia MAŁGORZATA SZERFER

Na najnowszej płycie "Moje podróże" kreśli pan osobistą mapę drogową, śpiewając o ważnych miejscach w życiu i wyprawach, których ma pan za sobą już bardzo wiele. Kiedy rodzinne Opole zaczęło być za ciasne i dla jakiego kraju zostawił pan małą ojczyznę po raz pierwszy?

- Najpierw były dziecięco-młodzieńcze podróże po Polsce z rodzicami w ich rodzinne strony - na Rzeszowszczyznę, do dziadków ze strony mamy i w okolice Opola, gdzie rodzice się poznali. Do Nysy i Głuchołazów, gdzie się urodziłem i spędziłem pierwszy rok życia, zanim przenieśliśmy się do Opola, kiedy mój ojciec dostał angaż aktorski w teatrze lalek. W tym okresie jeździliśmy też wspólnie na wakacje nad morze, zahaczyłem z rodzicami o NRD, odwiedziliśmy rodzinę ojca na Ukrainie. Już wtedy polubiłem eskapady pociągiem, autobusem, a najbardziej taksówkami, ale te najczęściej pozostawały w sferze marzeń. Pierwszą samodzielną daleką podróż za granicę, do USA, odbyłem już po studiach jako aktor warszawskiego teatru Ateneum. Nie licząc wakacyjnych przygód, jak kilkudniowy wyjazd do Paryża "za studencką pracą" albo zawodowy wyjazd do Moskwy, tak naprawdę bakcyla podróży złapałem w Londynie, gdzie miałem okazję ubierać się do festiwalu w Sopocie w 1986 r. Wtedy zacząłem podróżować tak na serio, żeby odkrywać nowe miejsca, zwiedzać, poznawać świat.

Dziś podróżuje pan niemal nałogowo, nie tylko przy okazji koncertów.

- Faktycznie, jestem nałogowcem, bo wyjeżdżam kilka razy w roku. Mogę sobie na to pozwolić czasowo. Gram w Polsce mnóstwo koncertów, ale nie występuję w okresie świąteczno-noworocznym i wakacyjnym, więc mam wolne od czerwca do połowy września i od połowy grudnia do końca stycznia. De facto, 7 miesięcy zarabiam, a 5 przejadam. Gdy jest się nadal w sile wieku, a przy tym wykonuje pracę, która daje taką dyspozycyjność, to taka ilość wolnego jest wręcz nadmiarowa, dlatego marzenia podróżnicze wciąż się nawarstwiają, a ja stopniowo je spełniam. Zresztą jako obieżyświat nawet nagrywam i uczę się tekstów w biegu. Ciągle mnie gdzieś ciągnie i gna do coraz to nowych zakątków świata.

Ciekawość świata warta jest każdych pieniędzy?

- Zdecydowanie. Oczywiście każdy na miarę swoich potrzeb i możliwości, choćby na Mazury czy w Bieszczady. Przy okazji występów poznałem Polskę naprawdę dobrze, więc dziś ciągnie mnie do miejsc, których jeszcze nie odkryłem. Jednocześnie znam wiele osób, które nie czują potrzeby podróżowania, wolą bezpieczeństwo domowego ogniska i środowiska, które jest im najbliższe, najlepiej znane. Myślę, że większość ludzi na świecie nie wyjeżdża poza własny region, niekiedy wręcz miejscowość. Proszę sobie wyobrazić, że w Nowym Jorku poznałem Amerykanów, którzy nie widzieli Statuy Wolności!

Niewiarygodne.

- Niewiarygodne, ale to fakt. Codziennie widzą ją w gazetach czy w telewizji i to im wystarcza. Czy w Warszawie mieszka ktoś, kto nie widział Pałacu Kultury? Wątpię, ale może pod Warszawą żyją ludzie, którzy nigdy nie zapuszczali się do stolicy, bo ich przeraża ogromem i zgiełkiem.

W kontekście kariery często podkreśla pan, że woli jeść łyżeczką niż chochlą, a jak jest z apetytem na podróże? Tu też jest pan powściągliwy?

- O nie, tu jestem zachłanny i - niestety - czasami zbyt rozrzutny. Na podróże trwonię dużo pieniędzy, zwłaszcza że często jestem fundatorem, bo nie wszystkich moich bliskich stać na takie eskapady. Niekiedy to kwoty, o których wstydzę się mówić w czasach panującego kryzysu, ale wydaję je bez żalu. Dużo koncertuję, nie kradnę, więc mogę sobie pozwolić, by żyć w myśl zasady, że trumna nie ma kieszeni. Będę jak najwięcej podróżował, bo i tak kiedyś odejdę, a przynajmniej, zasypiając, będę miał przed oczami i w pamięci obrazy świata oraz satysfakcję, że mam za sobą tyle cennych doświadczeń, a nie nabite konto, z którego nic już nie wynika.

Ma pan swoje ulubione miejsca, do których chętnie pan wraca, czy woli pan poznawać wciąż nowe kraje i miasta?

- Po tylu odbytych podróżach są miejsca, do których z radością wracam, np. Włochy, gdzie w pewnym okresie przebywałem kilka razy do roku. W Ameryce byłem już jakieś 30 razy, podróżując przez Stany, przy czym raz mój pobyt trwał prawie rok. Swego czasu bardzo polubiłem Wyspy Kanaryjskie, gdzie najchętniej spędzam wakacje w wynajętym domu blisko morza. Niezbyt lubię zatrzymywać się w hotelu, gdzie jestem pokazywany palcami przez Polaków, wśród których jest to jeden z popularnych kierunków. Rodacy są zwykle szalenie przyjaźni, ale przy tym nazbyt chętni, żeby się zakolegować, a ja jadę za granicę, żeby odpocząć. Wybieram więc miejsca, żeby podczas pobytu mieć do czynienia z tubylcami, dla których jestem zwykłym turystą.

Bardziej pociągające są dla pana podróże do miejsc, w których najważniejszy jest kontakt z naturą, czy jednak atrakcje wielkomiejskiego życia?

- Staram się to wypośrodkować. Często, przebywając za granicą, mieszkam poza głównymi miastami. Np. na portugalskiej Maderze wielokrotnie mieszkałem poza Funchal, w regionie Calheta, usianym wioskami i małymi miasteczkami. Na Teneryfie nigdy nie zamieszkam na samym południu, w Los Americanos czy Los Cristianos, gdzie kipi od hotelowych molochów pełnych Niemców, Amerykanów i Rosjan, którzy chodzą sobie po głowach. Z reguły wybieram małą miejscowość, z której dojeżdżam w dowolne zakątki wysp. W egzotycznych krajach trzeba zachować większą ostrożność, co nie znaczy, że w Tajlandii mieszkałem w Bangkoku. Zatrzymałem się w małej miejscowości z pięknymi bungalowami, gdzie łazienka - elegancko wyłożona kafelkami i drzewem, wyposażona we wszelkie udogodnienia - znajdowała się na dworze, a do tego nie miała dachu. Prysznic pod gwiazdami robi wrażenie i zostawia w pamięci niezwykłe wspomnienia. Lubię zwiedzać, choć unikam wielkich miast i ich zgiełku, ale nie wyobrażam też sobie wyjazdu tylko po to, żeby leżeć na plaży. Od czasu do czasu mogę wykąpać się w basenie - w morzu niechętnie, bo nie lubię otwartych akwenów, ale moi towarzysze lubią, więc siedzę wtedy w zacienionym miejscu, bo ze względu na moją jasną karnację nie przepadamy za sobą ze słońcem - muszę mieć też jednak możliwość poznania kultury danego kraju. Mieszkając z dala od aglomeracji, parę razy odwiedzam też na krótko duże miasta. I, co najważniejsze, nigdy nie podróżuję sam, zawsze całą grupą.

W świetle tego, co pan mówi, bistra i zaciszne zaułki Paryża wygrywają z gwarnymi arteriami Manhattanu, pełnymi żółtych taksówek i drapaczy chmur. Jaki klimat miejski jest panu najbliższy?

- Wielu ludzi jest zakochanych w Manhattanie, ja za nim nie przepadam, wręcz się go boję. Na pewno może fascynować, ale ja zbyt dobrze poznałem jego zaułki i niebezpieczeństwa oraz ogrom, który dla mnie jest przytłaczający, żeby dać mu się uwieść. Podobnie nie zrobił na mnie wrażenia chaotyczny Waszyngton. W Stanach wolę kameralne San Francisco albo Boston, klimatem przypominający Europę, a już zupełnie zachwyciły mnie Hawaje, których niektóre wyspy są absolutnym cudem - nie bez przyczyny Hawajczycy mówią, że Pan Bóg wymyślił Hawaje, żeby mieć dla siebie w swoich podróżach przystanek na ziemi.

Przenieśmy się na chwilę na południe. W jednej z piosenek śpiewa pan: "A kiedy w inne gnam krainy/to gdzie bym nie szedł drogą mą/wciąż mi kolory Argentyny/wszystkie kolory Argentyny się śnią". Na czym polega magia tego kraju?

- Szkoda, że taka daleka ta Argentyna? Byłem tam tylko raz, ale wiem, że wrócę, mimo że nie przepadam za długimi podróżami, a z wiekiem coraz bardziej dają mi się one we znaki. Dlatego coraz rzadziej wybieram bardzo odległe kierunki albo robię przystanki, zatrzymując się gdzieś po drodze. Ze względu na uciążliwą podróż umknęła mi w moich wyprawach Australia, do której - niestety - chyba już nie dotrę. A Argentyna zachwyca różnorodnością. Mamy tam roślinność tysiąca kolorów, lodowce, niesamowite parki narodowe, np. Iguazú z niebywałymi, największymi na świecie wodospadami. Wreszcie Buenos Aires, słusznie nazywane Paryżem Południowej Ameryki. To nieco podniszczone miasto, jakby pokryte patyną, w którym mieszkają cudowni ludzie, pełni autentycznej radości życia, od rana do wieczora tańczący na ulicach. W Buenos czuć, że to miasto żyje tangiem i pamięcią o Evicie Peron oraz historycznych zawirowaniach - to z kolei najbardziej widać na słynnym cmentarzu, gdzie zmarłym z wyższych sfer, artystom, politykom czy sportowcom stawia się nie groby, lecz majestatyczne, wystawne prawie wille. Zbytek i oryginalność tej nekropolii robią piorunujące wrażenie.

Blisko rok spędził pan w Stanach Zjednoczonych, zwiedził pan Amerykę Południową, Afrykę, Azję, wreszcie najbliższą nam Europę. Który kontynent najbardziej pana oczarował?

- Europa zajmuje w moim prywatnym zestawieniu pierwsze miejsce, ze szczególnym akcentem na moje ulubione Włochy. Z bardziej egzotycznych wypraw wskazałbym Tajlandię. Mimo że miewają swoje przewroty, to czuje się tam trudny do opisania spokój. Tajowie są niezwykle pogodzonym ze sobą narodem, czego można im pozazdrościć. Kobieta, która całe życie na plaży zbiera zarobkowo muszelki, w ogóle nie ma pretensji, że inna kobieta jest kelnerką w restauracji, a jeszcze inna panią na dworze królewskim. Z tych ludzi emanuje nieprawdopodobny wewnętrzny spokój, który sprawia, że chce się tam przebywać jak najdłużej. Czuję się w tym kraju tak bezpiecznie, że mógłbym tam mieszkać. Niestety, Tajlandia to również Pattaya - największe siedlisko domów publicznych, transwestytów i innych podejrzanych praktyk. Samo miasteczko jest potworne i kiczowate, ale Tajowie wiedzą, że turyści dają im żyć i są autentycznie przyjaźni. Słyszałem, że Niemcy budują w Tajlandii domy starości, bo właśnie tam osoby w podeszłym wieku czują się mile widziane i znajdują potrzebny spokój za stosunkowo niską cenę.

Nawet dalekowschodnia filozofia sprzyja wyciszeniu, medytacji, pogłębionej refleksji?

- Jak najbardziej. Oczywiście, jak na całym świecie z agresją można się spotkać np. w Bangkoku czy w zaułkach Pattayi, ale już - jadąc w głąb kraju - w zetknięciu z monumentalnymi klasztorami, złotymi, srebrnymi i szmaragdowymi posągami Buddy człowiek pokornieje. Nigdy nie byłem zwariowany na punkcie religii, mam swoje poglądy na temat wiary, natomiast szanuję buddystów za ich ideologię, która nie nosi znamion fanatyzmu, ale budzi podziw uduchowieniem.

Skoro powiało egzotyką, proszę powiedzieć, jakie smaki zrobiły na panu największe wrażenie przy okazji tak licznych podróży. Jest pan otwarty na nowości i chętnie próbuje nieznanych dań?

- Niestety, w kuchni jestem tradycjonalistą i to mnie kładzie w moich podróżach. Najchętniej próbuję egzotycznych owoców, które na lokalnych targach kuszą kolorami i kształtami. Za warzywami nie przepadam, jem je raczej z rozsądku. Nie mam na tyle radykalnych gustów, żeby jeść wyłącznie kotlety schabowe, ani nie należę do turystów, którzy za granicą szukają McDonald'sa, natomiast egzotyczne smaki - ni to słodkie, ni ostre, które ja określam jako kadzidełkowe, nie do końca mnie przekonują. Z ciekawości ich próbuję, ale robię to raczej ostrożnie. Zresztą kulinaria nie są dla mnie najważniejsze podczas podróży. Chociaż nie jestem fanem owoców morza, nie pogardzę lokalnymi frykasami, jednak pod warunkiem, że potrawa nie łypie na mnie oczami albo nie macha czułkami czy innymi mackami. Jestem estetą, więc jeśli dostanę kawałek mięsa z informacją, że to rak, krab czy homar, chętnie zjem, ale nie zrobię tego, jeśli ma szczypce, pancerz i jeszcze podryguje na talerzu.

W korzystaniu z uroków nocnego życia też zachowuje pan umiar?

- Tak. Na szczęście już od dawna mam za sobą dyskoteki i nocne wariactwa. Gdy zacząłem realizować swoją podróżniczą pasję, byłem już po 30 i zdążyłem się wyszumieć w kraju. Oczywiście kiedyś było więcej drinków, wieczornych wyjść i zarwanych nocy, ale nigdy nie mogłem sobie pozwolić na totalne szaleństwa, bo dość wcześnie stałem się rozpoznawalny i wolałem uniknąć awantur czy ciosów od pijanego gościa, na którego krzywo spojrzałem. Jestem raczej ułożonym niż szalonym podróżnikiem. Z drugiej strony, są ludzie, którzy zakładają plecak, biorą matę i jadą do dziczy, byle im pająki nie chodziły po głowach. To też nie moja bajka. Muszę mieć własną sypialnię z łazienką i miasto w rozsądnej odległości, aby czasami móc skorzystać z atrakcji i dóbr cywilizacji.

Rewie, sceny kabaretowe i teatralne, kasyna są atrakcyjną rozrywką?

- Tak, z tego zawsze chętnie korzystałem i chciałem je poznać jako część miejscowego kolorytu. W kasynie byłem z ciekawości kilka razy, ale hazard na szczęście mnie nie wciągnął. Podobnie jak używki, których z moją energią nigdy nie potrzebowałem. Chyba nie jestem typem nałogowca. Co innego podróże.

Przed każdą podróżą studiuje pan przewodniki i Internet, czy w ciemno zdaje się pan na to, co przyniesie wyprawa?

- Zawsze przygotowuję się do planowanej wyprawy - czytam przez wyjazdem przewodniki, zabieram je ze sobą, śledzę praktyczne informacje w Internecie, pytam o szczegóły i rady osób, które były w danym miejscu i myślą o podróżach podobnie jak ja, łącząc bierny odpoczynek z aktywnym zwiedzaniem. Jednocześnie nie spinam się i niekoniecznie idę utartym kanonem, ale lubię mieć wiedzę o danym kraju, żeby jak najlepiej odnaleźć się na miejscu i najpełniej skorzystać z jego uroków. Jestem raczej zorganizowany i wyznaję zasadę, że jeśli spontan, to kontrolowany. Wszystko w granicach rozsądku - nie nastawiam się, że coś muszę, ale na wiele atrakcji uznawanych w przewodniku za konieczne i polecanych przez znajomych po prostu mam ochotę. Tak jest z wszelkiego rodzaju występami czy pokazami tańca, które oddają rytmy typowe dla danego kraju i wpisują się w jego kulturę. Jak można być w Wiedniu i nie pójść do Opery Wiedeńskiej, w Barcelonie nie wybrać się na show flamenco, a w Paryżu przegapić Moulin Rouge? Z kolei w Argentynie trzeba zobaczyć tango, i to zarówno w klubie, w wykonaniu zawodowych tancerzy, jak i w żywym, amatorskim wydaniu Argentyńczyków. W Buenos Aires są miejsca, gdzie gromadzą się przypadkowi ludzie, których łączy tango. Kobieta patrzy na wybranego mężczyznę i to spojrzenie jest zaproszeniem do tanga, a zarazem obowiązkiem, jak nakazuje obyczaj. Dwoje obcych ludzi spotyka się w tańcu i bez słów wypełnia rytuał. Niesamowita tradycja. Z kolei w Rio de Janeiro ludzie całymi wielopokoleniowymi rodzinami, od dzieci po dziadków, godzinami tłumnie bawią się na potańcówkach przy muzyce brazylijskiej - nie ma podziałów politycznych i religijnych, kłótni, zawiści, można oszaleć z radości. I jak tu nie podróżować dla takich obrazków i wrażeń? Po takich wyprawach człowiek wraca i włosy mu stają dęba od tego, co tu zastaje.

Gdzie spotkał pan najbardziej życzliwych i gościnnych mieszkańców?

- Jak już wspomniałem, najcieplej pamiętam mieszkańców Tajlandii. Natomiast Europa Zachodnia jest mocno zdemoralizowana swoją wyjątkowością turystyczną. Francuzi są szalenie zarozumiali, Amerykanie też uważają swój kraj za pępek świata i mocno bronią swej prywatności, mimo że kryją się za maską uśmiechu, który dziś już umiem odczytać i wiem, kiedy jest szczery, a kiedy oznacza, że ktoś chce już wrócić do swoich spraw. W nowojorskim metrze wszyscy mają spuszczony wzrok albo oczy wlepione w książkę. W Buenos patrzy się na wybraną osobę i się z nią tańczy, a w Nowym Jorku strach na kogoś spojrzeć, by nie sprowokować niepożądanych reakcji czy oskarżeń. Niby drobna, ale bardzo znacząca różnica kulturowa.

Turystyka to nie tylko niezapomniane wrażenia, lecz także biznes. Jest pan podatny na marketingowe sztuczki i wraca do domu z torbą pamiątek i prezentów?

- Tak, i choć wiem, że to dziecinne, drzwi mojej lodówki są obwieszone magnesami z wypraw. Lubię też kupować zaprzyjaźnionym paniom oryginalną biżuterię artystyczną z danego kraju, której nie można dostać w Polsce, a o taką coraz trudniej. Dlatego kupuję drożej, w butikach, żeby mieć pewność, że obdarowana osoba nie znajdzie takiego samego egzemplarza w Galerii Mokotów. Sobie przywożę najmniej, bo właściwie niczego mi nie brakuje. Dlatego też trudno zrobić mi trafiony prezent. Czasami przywożę typowe pamiątki, kojarzone z atrakcjami miast, np. mam w domu kiczowate kieliszki z Pizy w kształcie krzywej wieży. Czasami wracam z moich wypraw z ciekawymi, dobrymi jakościowo rzeczami, które nie wiążą się bezpośrednio z odwiedzanym przeze mnie miejscem. Zwykle jest to odzież lub są to dodatki, które, ku uciesze obdarowanych, potrafię z pamięci kupić na miarę.

W "Mapie drogowej" śpiewa pan: "Znam szlaki Ameryk dwóch, Europę przebiegłem całą/ i koła w ruch/ i żagle w ruch/ i wciąż mi mało". Jakie miejsca są na liście najbliższych celów podróżniczych?

- W najbliższym czasie ponownie wybieram się do Meksyku, tyle że tym razem nie w okolice Acapulco, lecz Cancun. Chciałbym wrócić też na Hawaje, a w niedalekiej przyszłości mam nadzieję dokładniej zwiedzić Karaiby. Marzy mi się Australia i Nowa Zelandia, ale ze względu na trasę nie wiem, czy jeszcze mi się przytrafią. Coraz mniej zostaje miejsc, do których mnie ciągnie, więc trzeba będzie zacząć powtarzać trasy, ale to akurat mnie nie martwi. Przeciwnie, chętnie wrócę do miejsc, które dobrze mi się kojarzą i przywołują pozytywne wspomnienia, nawet do tych bliskich: na Wyspy Kanaryjskie czy Maderę, gdzie wypoczywam. Myślę, że w moim wieku można już wracać na przetarte szlaki, bo coraz mniej jest we mnie chęci, żeby wchodzić w paszczę lwa, a coraz większa tęsknota za miejscami, w których można poczuć się bezpiecznie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Marlena dnia Nie 21:44, 09 Lut 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jolusia
Usiłuje się pogłębiać


Dołączył: 17 Sty 2013
Posty: 156
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 0:13, 10 Lut 2014    Temat postu:

Dziękuję za ten wywiad!!! Padam Wiele faktów było mi już znanych, ale znalazły się i takie, które uzupełniły moje wiadomości o Mistrzu. Cudownie się to czytało, a co dopiero wysłuchać na żywo... Ech, pomarzyć można Mruga
Pozdrawiam! Wesoly


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Michał Bajor - FORUM Strona Główna -> Ja mam spokój, mnie nie śledzi żaden widz / Prasa Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin