Forum Michał Bajor - FORUM Strona Główna Michał Bajor - FORUM

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Z autopsji znam głównie szczęście (1993)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Michał Bajor - FORUM Strona Główna -> Ja mam spokój, mnie nie śledzi żaden widz / Prasa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Marlena
Madame/ADMINISTRATOR


Dołączył: 11 Wrz 2007
Posty: 3767
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 587 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 10:48, 18 Maj 2009    Temat postu: Z autopsji znam głównie szczęście (1993)

- Otrzymał pan w prezencie od Janusza Stokłosy piosenkę z „Metra”. Przyjęcia prezentów się nie odmawia, więc śpiewa pan te piosenki. Czy jednak były one pana muzycznym marzeniem?

- Byłem siedem razy w „Metrze”. To jest najkrótsza odpowiedź. Bardzo mi się podobają piosenki z „Metra”. Żałowałem, że nie mogłem brać w tym udziału., to znaczy miło zazdrościłem, po prostu chciałem tam być.

- To znamionuje pewną ewolucję w pana drodze artystycznej, zmiany stylistyczne.

Może nie tyle ewolucję, ile jakieś poszukiwania. Bardzo staram się rozwijać. Nie chciałbym 30 lat śpiewać tego samego repertuaru. W związku z tym, zachowując siebie, szukam również innych gatunków muzycznych, łącznie nawet z jakimiś lekkimi swingami, które teraz nagrałem na amerykańską płytę, czy z bajkami dla dzieci, które są zupełnie inne od tego, co śpiewałem do tej pory, czy z piosenkami z „Metra”.

- W bajkach zademonstrował pan znowu swoje możliwości aktorskie. Czy oznacza to, że wróci pan aktywniej do piosenki aktorskiej?

- Tak. Zresztą na koncertach wykonuję oprócz dziesięciu nowych piosenek, tyleż starych, tych właśnie bardzo aktorskich, którymi rozpoczynałem swoją drogę śpiewaną od Wrocławia, od Teatru Ateneum, czyli „Ogrzej mnie”, czyli Brel, czyli Aznavour. Jest też w tym programie nowa, piękna i bardzo, bardzo aktorska piosenka, aczkolwiek wykonywana kiedyś nie przez aktorkę, lecz pieśniarkę, ale wielką artystkę, Edith Piaff.

- Zatem miłość do piosenki francuskiej wciąż w panu trwa. Skąd się ona w ogóle wzięła?

- Myślę, że od Młynarskiego. On to w nas zaszczepił. Najpierw był śpiewający Brela zespół Teatru Ateneum, a potem „rozbrelił” całą Polskę. Masę teatrów tego Brela wystawia, w grudniu była premiera w Szczecinie. To są piosenki bardzo wszechstronne, powiedziałbym, że Brel niesie w sobie taki gatunek dramatyczny, który pozwala śpiewać i o radościach, i o smutkach, i o miłości, i o tragedii. On był po prostu niewiarygodnie drapieżnym i fantastycznym obserwatorem życia. Nie potrafiłbym np. śpiewać Wysockiego, bo on jest tak osobisty, że ja nie odważyłbym się na to. Wiele osób pyta mnie, dlaczego nie śpiewam Wysockiego. Nie umiem po prostu. Wysockiego lubię słuchać, natomiast Brel jest ponadczasowy, śpiewał o wszystkim, co się dzieje na tym łez padole.

- W jakim stopniu śpiewa pan o własnych problemach?

- Nie, nie śpiewam o własnych problemach.

- Wspomniał pan, że jest wolnym człowiekiem. Czy ta wolność nie bywa czasami dokuczliwa? Lubi pan piosenkę francuską, pewnie literaturę również. Czy ta wolność nie bywa ciężarem w takim sensie egzystencjalnym?

- Nie, myślę, że nie. Jeżeli czuję, że jestem potrzebny, jeżeli występuję w salach na 300-1000 osób, jak to było niedawno w Łodzi czy Szczecinie, gdzie miałem 4 koncerty, jeżeli przychodzi tyle osób – nie złapanych na bilety z rady zakładowej, tylko z własnej, nieprzymuszonej woli – to mam wrażenie, że jestem szalenie „ładowany” przez tych ludzi, to znaczy, że wszystko to, co idzie ze mnie, nie jest bez odbicia z drugiej strony.. W związku z tym nie mam ani przez moment wrażenia, że jestem człowiekiem osamotnionym. Wprost przeciwnie, wydaje mi się, że wielu tym osobom, które przychodzą na moje koncerty, w jakiś sposób pomagam. Wielu ludzi, którzy do mnie piszą, czy przychodzą do garderoby, mówi: „Dziękujemy, bo te piosenki, mimo że niektóre są o smutkach, pozwalają zastanowić się, że może nasze nie są takie straszne”.

- Sądząc po repertuarze, lubi pan poezję. Jaką?

- Bardzo lubię poezję i niestety przyznam szczerze, że jeżeli chodzi o dobór moich piosenek, to nie dokonuję go sam. Bardzo często jestem zachwycony jakimś wierszem, wydaje mi się, że jest kapitalny do zaśpiewania, a okazuje się, że Korcz, czy Stokłosa, czy Rubik mówią mi, że to się kompletnie nie nadaje, że najpiękniejszy dla mnie, najbardziej muzyczny w czytaniu wiersz, kompozytorowi wydaje się zupełnie amuzyczny. I odwrotnie; biały wiersz, który wydaje mi się nieciekawy, w piosence okazuje się świetny. Oczywiście czytam poezję francuską, dużo poezji angielskiej, ale również są mi bliscy nasi poeci, szczególnie ci ze starszego pokolenia, to znaczy okresu międzywojennego i powojennego. W moim programie pokazuję nawet twórczość kogoś, kto większości Polaków kompletnie nie kojarzy się z poezją; śpiewam przepiękny wiersz Broniewskiego. Broniewski był wielkim poetą, o czym mało kto wie.

- Pisał piękne wiersze o miłości. Czy pan sam odkrył go dla siebie?

- Pięknie pisał o miłości, ale został zniszczony przez swoje czasy, został po prostu wbity w wojskowe, marszowe wiersze, a jego poezja leżała w biurku i dopiero teraz zaczyna być odbrązawiany. Broniewskiego odkryła mi Barbara Wrzesińska, która jest zachwycona poezją w ogóle i ona właśnie powiedziała Korczowi, że powinien napisać dla mnie muzykę do wiersza „Bar pod zdechłym psem”. Przyznam się szczerze, że tak jak nie narzucam sobie poezji na scenie, bo nie czuję muzyki w wierszach, tak też sama poezja nie zajmuje w moim życiu prywatnym aż tak dużo miejsca, jak by to się wydawało patrzącym na mnie na scenie. Każdy człowiek pracuje w swoim zawodzie, a potem prywatnieje. Lubię poezję, najlepszy dowód, że wykonuję bardzo dużo poetyckich rzeczy, ale w literaturze głównie mnie interesuje to wszystko, co bardzo szybko biegnie do przodu; przez to moje „bliźniactwo”, jestem spod znaku Bliźniąt. Na pewno czytam mniej poezji niż np. sensacji czy science fiction.

- Przy takich upodobaniach, najwięcej chyba powinien pan czytać gazet?

- Gazet? Powinienem już dostawać je za darmo, ponieważ je kupuję za jakieś setki tysięcy miesięcznie. Bardzo mnie interesuje, co dzieje się na świecie.

- Już Hesse w swojej „Grze szklanych paciorków” stwierdził, że żyjemy w epoce felietonu. To określenie świetnie oddaje współczesne tendencje do ogromnej kondensacji treści, ale i siłą rzeczy pewnego spłycenia.

- To prawda. Sam jestem tego najlepszym przykładem. Bardzo lubię i oglądać w telewizji dzienniki, i czytać gazety, i fascynują mnie – fascynują to złe słowo, pasjonują mnie – wszelkiego rodzaju kryminałki, które się dzieją. Bardzo lubię literaturę kryminalną typu Agata Christie, czy dobry Ludlum czy Forsythe.

- Piosenka staje się obecnie najbardziej masowo zażywaną formą poezji, wyrasta jakby na nowy środek przekazu. Ma swoich klasyków – jak inne masowe gatunki – ale jej poziom bywa różny. Czy nie sądzi pan, że piosenka aktorska mogłaby się stać lokomotywą podciągającą kulturę – zarówno literacką, językową, jak i myślową – tych najpopularniejszych typów piosenek.

- Ale tylko dla tych, którzy tego chcą. Na pewno nie przekona nikogo piosenka literacka, jeśli lubi piosenki typu „Dziewczyna z wydm” czy jakieś „Baby, baby, I love you”. Chcemy wydać cały tom nut ze słowami moich piosenek, tych polskich szczególnie. Hm, jest coś takiego, o czym pani mówi. Jest i u Amerykanów: jedzie się tam samochodem, wszyscy mają w samochodach włączone radia i słuchają właśnie piosenek. Wszędzie jest piosenka: od telewizji po ulicę, od metra po radio, od sal koncertowych po mieszkanie; świat po prostu śpiewa.

- Dla kogo pan śpiewał w Ameryce? Dla Polonii?

- Przez rok śpiewałem dla Polonii, w tej chwili, po nagraniu płyty, staram się wprowadzić ją na rynek amerykański. Jeśli udałoby się wprowadzić te płytę, to byłaby szansa zaproponowania mojej postaci jako śpiewającego Europejczyka w Stanach. Tu nie mogę niczego z tej płyty śpiewać. Ze względu na piratów zabroniono mi tego w umowie.

- Każdy chce podbić Amerykę. Jako ambitny Bliźniak obrał pan mało oryginalną drogę.

- Tak, tylko że ja nie nagrałem w Ameryce piosenek typy „Baby, baby I love you”. Powstała piękna literatura brytyjska, do której napisano muzykę.

- Po koncertach w Polsce widać, że ma pan bardzo szeroką publiczność i ciągle najbardziej jest pan oklaskiwany za te stare piosenki francuskie, bądź w stylu francuskim. Nie boi się pan takiej zmiany stylu?

- Nie, nie, dlatego że ja nigdy nie będę nikogo epatował innościami na siłę. Nie boję się tego zrobić w Ameryce, ponieważ tam nikt mnie nie zna, nikt nie ma żadnego odniesienia do mnie. Dlatego spróbuję. Najłatwiej byłoby mi nauczyć się po francusku tych moich piosenek, pojechać do Paryża i próbować wśród setek ludzi, którzy tak śpiewają, a najtrudniej jest właśnie w Ameryce. Dla mnie Ameryka jest wyzwaniem, bo jako Bliźniak jestem jednocześnie koszmarnie ambitny i strasznie chcę robić ciągle nowe rzeczy i dlatego myślę, że nigdy nie będę nudny.

- Czy pana głos w tym nowym stylu, na tej amerykańskiej płycie, zachowuje te niepowtarzalne walory, które znamy z wcześniejszego repertuaru?

- Będzie pani zaskoczona. Specjalnie na tę płytę zmieniłem barwę głosu. Płyta jest w innym stylu muzycznym, popowo-soulowa, piosenki są bardziej melodyjne, ale to nie jest rock n’roll, ani heavy metal, nie, nie. U nas nazywamy to muzyką komercyjną, a tam jest to najzwyklejsza w świecie piosenka w stylu niektórych piosenek Rubika, typu „Gałczyński”, czy „Chciałbym”.

- Czy pan może tak dowolnie operować swoim głosem bez obaw o konsekwencje?

- Nie, nad zmianą barwy głosu pracowaliśmy siedem miesięcy. Wszystko odbywało się pod okiem profesorki od śpiewu i pod kątem muzyków w studiu, więc robiliśmy to tak, żebym to był ja i moje serce, ale jednocześnie musiał to być ukłon w stronę Ameryki.

- A co wypełnia pana serce?

- Muzyka. Muzyka.

- A gdzie to wszystko, o czym pan śpiewa, co jest tak uniwersalnie ludzkie: miłość, samotność, smutek? Czy to zna pan tylko z literatury?

-Tak, więcej o tych problemach wiem z literatury i nie mam o to do siebie pretensji. Nie spotkało mnie nigdy w życiu żadne wielkie nieszczęście i cóż ja jestem temu winien. Z autopsji znam głównie szczęście i dlatego być może jest mi łatwiej kreować jako aktorowi pewne klimaty, które traktuję jako swoją rolę po prostu. Ja gram na scenie.

- Kiedy wobec tego zobaczymy pana w pełnym wymiarze aktorskim?

- Planujemy teatr z Mają Komorowską. To będzie powtórka sztuki sprzed lat, którą graliśmy w Poznaniu. Jacek Koprowicz, u którego grałem w trzech filmach, myśli o nowej, dużej roli dla mnie w kinie, a przedtem jeszcze chciałby ten film pokazać na scenie jako przedstawienie i również chciałby mnie do tego zaangażować. Mam też takie swoje dalekie marzenie, że gdyby moja płyta amerykańska powiodła się i zarobiłbym na niej takie duże pieniążki, jakie powinienem, bo ona jest piękna, a Ameryka duża, to wtedy chciałbym nakręcić film o śpiewającym Hamlecie, w którym Gertrudą byłaby Liza Minelli.

- Ani na chwilę nie przestaje więc pan być aktorem. Na ile w tej rozmowie kreuje pan siebie?

- Teraz mówię normalnie. Nie ma w tym żadnej gry. Wydaje mi się, że nie da się oszukać na scenie. W Chicago przyszedł do mnie starszy pan w gumiakach, taki bardzo prosty człowiek i powiedział: „Ja nie rozumiem za bardzo, co pan śpiewa. Przyszedłem, bo chodzę na wszystko, co polskie, bo tęsknię za Polską, ale przyszedłem panu podziękować, że mnie pan nie oszukał”. I to jest chyba najlepsza recenzja, jaką dostałem w życiu. Ja nie oszukuję na scenie.

- A w życiu?

- No, bywa czasem, jak „trzeba”, ale to nie jest nigdy z krzywdą dla kogoś.

- Siebie też czasami pan oszukuje?

- Czasami siebie też oszukuję, ale potrafię słuchać zaprzyjaźnionych ludzi, mistrzów, profesorów, którzy w moich zawodowych i prywatnych sprawach potrafią mnie okiełznać, utrzymać w ryzach. I dzięki temu jeszcze nie zwariowałem.

- Mówi pan o wielu sprawach, które w pana życiu są bardzo istotne i bardzo niewiele o ludziach, którzy są dla pana ważni.

- To strasznie wyświechtane słowo, ale powiem, że tolerancyjni. Tak, jak śpiewałem w piosence Piaff, żeby każdy żył tak, jak chce. Jeżeli nie robimy innym ludziom krzywdy, to dajmy im żyć w ich „szufladach”. To jest chyba moje credo życiowe.

- Dziękuję bardzo za rozmowę.

rozmawiała Dorota Frątczak


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Marlena dnia Pon 11:16, 18 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Michał Bajor - FORUM Strona Główna -> Ja mam spokój, mnie nie śledzi żaden widz / Prasa Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin